środa, 21 września 2011

ŚM/Rozdział 4.


Rozdział 4

Draco Malfoy – Detektyw.

Tabliczka na mosiężnych drzwiach wręcz przerażała Rona Weasleya, nie miał najmniejszej ochoty tam wchodzić, ale co zrobić jeżeli bardzo chciał odnaleźć kumpla?

Po zapukaniu do jego uszu zawitał chłodny głos.

-Proszę.

Delikatnie otwarł drzwi i wszedł do środka.

Uderzyła go jasność, Malfoy jak na Ślizgona ma zbyt słonecznie w tym gabinecie, jednak ciemne meble idealnie kontrastowały z zielonkawymi(Ślizgon!) ścianami. Duże okna dodawały uroku całości, nie żeby Ron się na tym znał, to tylko jago małe zdanie.

-Dzień dobry –Był zdecydowane uprzejmy, miał nadzieje, że ten to doceni.

-Weasley –Chłodny lecz uprzejmy ton uspokoił nieco rudzielca –Co cię do mnie sprowadza?

-Harry Potter.

-Usiądź –Wskazał na skórzany fotel.

-Dziękuje -Nie chciało mu to przejść przez gardło, ale nie mógł teraz myśleć o szkolnych porachunkach.

-O co dokładnie chodzi?

-Harry jak wiesz zniknął dokładnie rok temu – Zaczął spokojnie –Nikt tak naprawdę nie miał pojęcia dlaczego miałby tak po prostu uciec, zostawił list –Dodał widząc niezrozumienie na twarzy Malfoya –Ja i Hermiona wiedzieliśmy swoje, niby napisał, że musi pomyśleć i niedługo wróci to jednak minęło tyle czasu... Nie mamy pojęcia co się z nim dzieje, nie wiemy nawet czy żyje... Mam dość zamartwiania się o niego Malfoy, ani ja, ani Hermiona nie chcemy już dłużej się o niego martwić. Dlatego przyszedłem do ciebie, musisz mi pomóc.

-Niby dlaczego miałbym to zrobić? –Poprawił się na krześle.

-Ponieważ cię o to proszę.

-Nie wystarczy mi to –Prychnął, uśmiechając się w swój ślizgoński sposób.

Ron sięgnął do kieszeni i wyciągnął grubą sakiewkę, rzucił ją na stół, prostując się z zaciętym wyrazem twarzy. Był gotowy na wszystko, ale nie na odmowę.  Draco pochylił się, sięgając po woreczek pełen złotych galeonów.

-Tak już lepiej Weasley, a więc było by miło gdybyś opowiedział mi co się w życiu Pottera stało.

-Może zacznę od jego ślubu.

-Słyszałem, że wyszedł za mugolkę.

-Tak. Mirianne była jego pierwszą dziewczyną, nie odstępował jej na krok. Bardzo bał się jej powiedzieć o Magicznym Świecie, ale nie załamał się, powiedział prawdę. Nie spodziewał się jednak, że będzie nim tak zachwycona i zaintrygowana, po dwóch miesiącach od rozmowy o magii oświadczył się jej. Na drugi dzień dostałem krótki liścik z informacją o jej decyzji, cieszyłem się razem z nim. Wzieli ślub i wszystko miało być dobrze, potem okazało się, że Miri jest w ciąży. Przechlaliśmy całą noc –Uśmiechnął się na to wspomnienie – Był okropnie szczęśliwy, pierwsze USG i już wiedział, że będzie to chłopak. Nadszedł szał ubranek, pampersów, zabawek, butelek, smoczków i innych dziecięcych pierdółek, nigdy w życiu nie widziałem by tak często się uśmiechał. Niestety nie mogło być tak kolorowo przez całą wieczność, prawda? –Napił się wody.

-Śmierciożercy jak mniemam?

-Tak. Okazało się, że te szumowiny dalej polują na Harrego. Wściekł się i wynajął ludzi do pilnowania Mirianne, która chciała wyjaśnień, nie powiedział jej o Voldemorcie, jednak musiał to zrobić. Pierwsza kłótnia i oczywiście spał na kanapie. Mirianne przemyślała sobie to wszystko, przeprosiła go za swoje zachowanie, prosząc o więcej szczegółów z jego życie, zgodził się bez wahania. Wszystko jej opowiedział, więcej z ich wzajemnych relacji nie wiem.

-A co z jego żoną? Zniknęła razem z nim? –Dociekał blondyn.

-Umarła, a raczej została zabita –Ron wyraźnie przygasł -Śmierć Miri był jak cios w plecy, dopiero co urodziła mu syna a już jej nie było, Dumbeldore powiedział, że była to trucizna, jednak Harry mu nie wierzył, uciekł tuż po pogrzebie. Od tamtego czasu nikt nie wiedział gdzie się podziewa.

-No cóż, rozumiem –Były Ślizgon zamyślił się.

Blondyna zastanawiał fakt żony Pottera, bo przecież nie mogła od tak umrzeć, co prawda mogły być to powikłania po porodzie, lub jakaś inna niezdiagnozowana choroba. Jej śmierć wydała mu się bardzo tajemnicza.

-Jesteś pewien, że jego żona umarła przez truciznę?

-Tak powiedział Dumbeldore.

-I nikt z was się nie trudził by dowiedzieć się jaka to była trucizna? –Dopytywał się w bardzo nachalny sposób, ale musiał to wiedzieć.

-Eeeee...

-Rozumiem –Westchnął. Widocznie Rudzielec nie miał zielonego pojęcia co się z nią stało –Ale nie dopytywaliście się co się stało? –Drążył temat.

Ron poczerwieniał ze złości.

-Miałem go pytać jak zginęła jego żona, kiedy miał na głowie śledztwo, pogrzeb, myśli o tym wszystkim i syna?!

-Uspokój się! –Warknął –Potrzebuje więcej szczegółów, rozumiesz? Z tym nic nie mogę zrobić. Muszę to wszystko przemyśleć i poszperać w aktach, odezwę się do ciebie Weasley.

-Dziękuje i... Przepraszam –Spojrzał na niego z wyraźną ulgą.

-To moja praca, niestety. Do nierychłego zobaczenia.

-Taaa, do zobaczenia Malfoy.
~
Harry w tym czasie karmił Jamesa, któremu wyżynały się malutkie ząbki. Płakał przez dobre pół godziny, przestał dopiero kiedy były Grygfon dał mu wielką butelkę ciepłego mleka.

Tom zaś ścinał swoje włosy, patrząc w lustro. Nie bardzo mu to szło, jeżeli miałby się przyznać, ale oczywiście tego nie zrobi. Jego wzrok przesunął się po własnej sylwetce, siniaki były okropnie fioletowe, czasami wręcz żółte, blizny były widoczne, zwłaszcza te na plecach. Czuł do siebie obrzydzenie.

-Tom!! –Głos Harrego dotarł do niego dopiero po chwili, był bardzo zamyślony.

Czego on znowu chce?!  

Odłożył nożyczki na umywalkę i ubrał na siebie koszulę, wychodząc z łazienki. Krzyk czarnowłosego dobiegał z dołu, wiec tam się też uda.

Kiedy dotarł do kuchni zauważył jak mały James ssie smoczek, huśtając się w malutkiej dziecięcej huśtawce, Harry natomiast ubierał kurtkę, wyglądał jakby gdzieś wychodził, ale James nie był ubrany więc chyba tego nie zrobi, prawda?

-Mógłbyś się zając Jamesem na chwilkę? Muszę pojechać po zakupy bo lodówka świeci pustkami a w apteczce brakuje lekarstw, muszę też kupić mu gryzaczek a tobie, właściwie to nam, te medaliony.
Tom kiwnął powoli głową, zastanawiając się czy on aby nie żartuje, niestety jego nadzieje się rozwiały kiedy Potter podszedł do drzwi i wyszedł przez nie, nawet się nie żegnając.

-Abffffff!!! –Dzieciak dął o sobie znać po kilku minutach ciszy.

Mężczyzna spojrzał na niego i z bardzo przerażoną miną usiadł na krześle.

I co ja mam teraz z tobą zrobić?

James wypuścił z buzi smoczka, obśliniając siebie i wszystko wokół.

To naprawdę będzie dłuuuuuuuugi dzień.